Specjalnie dla Was o radości noszenia Karolina Szymańska z Our Little Adventures
Nasze ululone szczęśliwe maluchy
Nosimy nasze dzieci odkąd się urodziły. Śmiejemy się, że podczas naszych podróży razem z naszymi utulonymi w chustach i nosidełkach trzema maluchami zdążyliśmy już okrążyć Ziemię kilka razy. W nosie mamy te okropne stereotypowe powiedzenia, żeby dzieci nie nosić, bo się przyzwyczają i będą rozpieszczone i niesamodzielne. Od dawna przecież wiadomo, że najważniejszą rzeczą do prawidłowego rozwoju dziecka jest do budowanie więzi z rodzicem i szybkie odpowiadanie na potrzeby malucha. Dzieci, które we wczesnym dzieciństwie są często noszone, nie tylko mniej płaczą i lepiej się rozwijają, ale też jako dorośli ludzie łatwiej nawiązują trwałe przyjaźnie i tworzą szczęśliwe związki.
Dlatego też nosidła są z nami cały czas: w podróży, na spacerach, na zakupach, a ostatnio – po narodzinach naszego trzeciego dziecka, także w domu. 4-tygodniowa Basia uwielbia być noszona, tulona i bujana. Zamotana w chuście uspokaja się od razu i zasypia. Kiedy taka wtulona we mnie albo swojego Tatę spokojnie sobie śpi, my mamy wolne ręce, żeby zająć się starszakami: 3-letnim Jasiem, 5-letnią Marianką i naszym 6-letnim… Makaronem – golden retrieverem J. On tez przecież domaga się uwagi i zainteresowania.
Dzięki nosidełkom cały czas jesteśmy blisko: budujemy więź, reagujemy na wysyłane przez maluchy sygnały. Jesteśmy też ciągle aktywni i niezwykle mobilni. Z Manią i Jasiem na plecach chodziliśmy po tajskiej dżungli, wspinaliśmy się po górach na całym świecie, zwiedzaliśmy nieprzystosowane do wózków europejskie, azjatyckie i afrykańskie miasta. Ze śpiącymi na nas maluszkami możemy zjeść w spokoju posiłek w restauracji, obejrzeć w kinie film czy zwiedzić wystawę w muzeum.
Poza tym w nosidełkach nasze dzieci znajdują ukojenie, odpoczynek po intensywnym wysiłku, bezpieczną oazę, kiedy się czegoś boją. To taki nasz magiczny sposób na wszelkie dziecięce smutki i gorsze dni. Słowo „tula” tak bardzo weszło do naszego rodzinnego języka, że nawet nie używamy słowa „nosidło” – nasze dzieci po prostu mówią, że „chcą do tuli”.
Ostatnio nawet nasza 5-letnia Marianka, trochę już za duża na noszenie w Tuli, poprosiła o jej małą wersję dla swojej lali, z którą nie rozstaje się na krok. Dzięki temu każdy z nas może tulić tego, kogo kocha i wszyscy są szczęśliwi. A o to w życiu przecież chodzi, prawda?
https://www.facebook.com/OLAdventures/
1 komentarz
Prawda! Jesteśmy noszeniakami i nie da się tego ukryć! Jedynie głupiec chce oszukać Matkę Naturę! U nas też króluje Tula :) Radość z noszenia jest tak ogromna, że próbujemy ją zawsze dokumentować! Wiemy, że przyjdzie taki dzień kiedy nogi same poniosą…